Czy prąd z polskiego atomu faktycznie będzie tani?

Zdjęcie autora: Maciej Bartusik

Maciej Bartusik

redaktor GLOBENERGIA

86% Polaków popiera budowę elektrowni jądrowej – tak wynika z badania przeprowadzonego dwa lata temu na zlecenie Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Część rodaków liczy zapewne, że tak wydajne i stabilne źródło energii skutecznie zastąpi węgiel i sprawi, że ceny prądu w naszym kraju spadną. Czy jednak faktycznie taka sytuacja będzie miała miejsce?

  • Budowa polskiej elektrowni jądrowej niesie wysokie koszty inwestycyjne, które w dłuższej perspektywie mogą być przenoszone na obywateli poprzez mechanizm kontraktów różnicowych, co utrudnia obniżenie cen energii.
  • Rozwój OZE, takich jak wiatr i słońce, zagraża efektywnemu wykorzystaniu elektrowni jądrowej jako podstawowego źródła energii, co może dodatkowo zwiększać koszty jej funkcjonowania.
  • Brak transparentności w wyliczeniach kosztów modelu CfD oraz niedostateczna komunikacja z obywatelami może wpłynąć na zmniejszenie poparcia społecznego dla energetyki jądrowej w Polsce.

Atomowe marzenia Polaków

Według zapowiedzi strony rządowej pierwsza polska elektrownia jądrowa ma zacząć funkcjonować już w roku 2039. Czy termin ten jest realny? Biorąc pod uwagę nieustanne przesunięcia w branży energetyki atomowej można mieć co do tego wątpliwości. Większość budowanych współcześnie bloków jądrowych powstała z opóźnieniami. Więcej piszemy o tym w artykule “Długie terminy w energetyce atomowej – problem czy naturalna konsekwencja?”. Terminowość ma jednak mniejsze znaczenie w obliczu innego problemu – opłacalności. I to nie tylko dla budżetu państwa czy inwestorów, ale też dla obywateli, którzy od atomu oczekują jasnego i widocznego jak na dłoni efektu – mniejszych liczba na rachunkach za prąd.

Czy faktycznie do takiej sytuacji dojdzie? Odpowiedź na to pytanie warto zacząć od samych kosztów budowy. Jak pisaliśmy w artykule “Ile jesteśmy w stanie zapłacić za atom? O kosztach energetyki jądrowej”, powstanie elektrowni atomowej to koszt około 30 mln zł za jeden megawat. Dla porównania obiekt zasilany węglem kamiennym to 6,8 mln zł/MW, a gazem – 3,8 mln zł/MW. Pierwsza polska elektrownia atomowa w Lubiatowie-Kopalinie ma kosztować w sumie ok. 115 mld. Według wniosku, którą Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) złożył do Komisji Europejskiej (KE), 30% tego budżetu ma pochodzić ze Skarbu Państwa, a 70% z kapitału obcego, w tym kredytu na 72,1 mld zł udzielonego przez EXIM Bank.

Plan przekazania tak dużej kwoty z publicznych środków na jedną inwestycję jest w tym momencie analizowany przez KE. Decyzja unijnego organu może jeszcze zmienić ostateczny plan, zwłaszcza ten dotyczący już nie finansowania budowy elektrowni, a jej fazy operacyjnej. Wtedy ma się to opierać na tzw. dwustronnym kontrakcie różnicowym. I to właśnie on może sprawić, że ceny za prąd z atomu wcale nie muszą być w Polsce niskie. Dlaczego?

Jak kontrakt różnicowy może wpłynąć na polską energetykę jądrową?

Aby to wyjaśnić należy najpierw wytłumaczyć, jak działa dwustronny kontrakt różnicowy (ang. Contract for Difference, CfD). W jego ramach producent energii i państwo umawiają się na konkretną cenę, tzw. strike price, za każdą wyprodukowaną megawatogodzinę energii. Jeżeli cena sprzedaży na rynku jest niższa od strike price, strona państwowa wypłaca producentowi różnice. Jeżeli jest wyższa, wartość różnicy zwraca wytwórca.

Skąd Skarb Państwa bierze pieniądze na wypłacanie różnicy w ramach CfD? Może zdobyć te środki np. poprzez nałożenie dodatkowej opłaty w ramach rachunków za energię. Czy strona państwowa jest w stanie oszacować, ile będzie wynosić kwota, jaką Skarb Państwa dopłaci w ramach CfD do produkcji prądu w elektrowni jądrowej? Niestety nie. W Załączniku nr 5 do Krajowego Planu w dziedzinie Energii i Klimatu (KPEiK) czytamy, że wielkość środków potrzebnych na sfinansowanie tego mechanizmu jest „trudna do oszacowania ze względu na swoją konstrukcję”.

W swoim artykule dla Gazety SHG dr Bożena Horbaczewska ze Szkoły Głównej Handlowej postanowiła jednak pokusić się o obliczenie tej wartości. Pod uwagę wzięła dwie wartości: uśredniony koszt produkcji energii w okresie funkcjonowania (LCOE - Levelised Cost of Electricity) bloków AP1000 elektrowni jądrowej Vogtle (Georgia, USA) oraz cenę hurtową z Towarowej Giełdy Energii, konkretnie indeksu BASE_y-28, który wybiega najdalej w przyszłość. Co ustaliła badaczka?

Ile państwo dopłaci do prądu z atomu?

LCOE z elektrowni Vogtle zostało wzięte pod uwagę ze względu na wykorzystanie w tym obiekcie bloków w nowoczesnej technologii AP1000. Dokładnie te same urządzenia mają być użyte właśnie w elektrowni Lubiatowo-Kopalino. Według ustaleń Horbaczewskiej, LCOE bloków AP1000 jest szacowane na 744 zł/MWh przez pierwsze 30 lat eksploatacji. To właśnie tę wartość badaczka przyjęła jako ustaloną między rządem a wytwórcą strike price. Tymczasem cena hurtowa z TGE to 429 zł/MWh. Mamy więc różnicę 315 zł/MWh, którą zgodnie z warunkami dwustronnego kontraktu różnicowego będzie musiało wypłacić państwo. Zgodnie z obliczeniami dr Horbaczewskiej, przy przyjęciu wskaźnika wykorzystania mocy na poziomie 85%, to pierwsza polska elektrownia jądrowa będzie produkować ponad 26 mln MWh rocznie, co przełoży się na wydatek 8,2 mld zł dla budżetu państwa.

Porównajmy to do wydobycie węgla. Do 2040 roku Polska dopłaci do górnictwa nawet 137 mld zł. Daje nam to wynik ok. 8,5 mld zł rocznie, a więc stosunkowo niewiele więcej. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że kolejne kopalnie “czarnego złota” będą stopniowo zamykane, a budowa elektrowni atomowej najpewniej spotka się z opóźnieniami. Możliwe więc, że te dwa środki wytwórcze w ogóle się w miksie energetycznym nie spotkają, a jeśli tak to na bardzo krótki moment. Tak czy inaczej przyjęte przez dr Horbaczewską liczby mówią, że koszt, który teraz ponosimy w ramach górnictwa węglowego będziemy musieli w przyszłości ponosić w ramach kontraktu różnicowego na produkcję energii z atomu. Czy to sprawi, że nasze rachunki za energię elektryczną w ogóle się nie zmienią?

OZE vs atom – walka trwa, choć wynik jest przesądzony

Warto zaznaczyć, że przekazany przez polski rząd okres obowiązywania CfD to tala 2033-2097. Najpewniej jednak okres ten zostanie skrócony pod wskazaniem KE. Takie sytuacje miały już w przeszłości miejsce. Angielski Hinkley Point C uzyskał zgodę na okres 35 lat, a Dukovany II u naszych południowo-zachodnich sąsiadów – na 40 lat, chociaż Czesi wnioskowali o 60 lat. W przypadku tej ostatniej inwestycji Komisja Europejska miała wprost stwierdzić, że kontrakt różnicowy na tak długi okres to nadmierna pomoc publiczna.

Jest jeszcze jeden problem – OZE. Słońce i wiatr pełnią w naszym miksie energetycznym coraz większą rolę, a większość ekspertów przyznaje już teraz, że wizja o atomie jako stabilnej podstawie systemu i OZE jako źródle szczytowym nie sprawdzi się. Źródła odnawialne rozwijają się za szybko, a elektrowni atomowej jak nie było, tak nie ma. W międzyczasie wygaszane są kolejne bloki węglowe. To sprawia, że w przyszłości sytuacja będzie w zasadzie odwrotna – to OZE będą stanowiły podstawę, a atom może działać jako uzupełnienie systemu. Mówiąc wprost – źródła odnawialne będą wypychać energię jądrową z miksu energetycznego.

Dla przytoczonych wyżej wyliczeń nie wróży to dobrze. Uczynienie z atomu źródła szczytowo-rezerwowego powoduje spadek wskaźnika wykorzystania mocy, a ten wg dr Horbaczewskiej powoduje wzrost LCOE, a więc potencjalnie również wzrost strike price w ramach kontraktu różnicowego. O ile? Badaczka wprost mówi, że możemy mówić nawet o kwotach rzędu 2000-2500 zł/MWh. “A nawet więcej, jeśli dojdzie do przekroczenia budżetu i harmonogramu lub na skutek czynników zewnętrznych, np. rozwoju KSE, ekspansji OZE, importu tańszej energii, zmiany regulacji UE itd.” – czytamy w artykule dr Horbaczewskiej.

Potrzeba transparentności

Wyjątkowo niepokojący w kontekście tych wyliczeń jest fakt, że spółka PEJ ma według deklaracji jej przedstawicieli posiadać dokument zawierający wyliczenia kosztu modeli CfF na koszty energii dla odbiorców. Niestety nie jest on podany do opinii publicznej, więc nie jesteśmy w stanie zweryfikować, w jaki sposób obliczono te wartości i jakie kwoty strike price przyjęto. Dlaczego wyliczenia te nie zostały ujawnione?

Czy powyższe wyliczenia oznaczają, że nie powinniśmy budować elektrowni jądrowej. Nie, w żadnym wypadku. To nadal potrzebna inwestycja, która długofalowo przyniesie wiele korzyści dla polskiej energetyki. Bardzo pozytywny odbiór tego projektu przez Polaków może jednak ulec zmianie, jeśli rządzący nie podejdą do sprawy odpowiedzialnie i nie wybiorą takiego modelu finansowania, który pozwoli zauważyć obywatelom pożyteczne zmiany wynikającego z budowy całego obiektu. W przypadku inwestycji, która pochłania tak długi czas i tak ogromne ilości publicznych pieniędzy, jej pozytywny wpływ na kraj musi być jasno widoczny dla obywateli. A w obliczu przytoczonego wyżej braku transparentności trudno o tej widoczności mówić.

Więcej o kosztach budowy elektrowni jądrowej posłuchacie w najnowszym odcinku Energetycznego Talk-show: