Ustawa „samobilansująca się”. Ekspert ocenia skutki wprowadzenia maksymalnych cen energii
W życie weszła ustawa, która wprowadza maksymalne ceny energii elektrycznej w 2023 roku. Celem rządu jest ochrona odbiorców energii, ale jak się okazuje, regulacje będą miały dalekosiężne skutki. Jednym z nich może być zapaść na rynku energii w Polsce. W rozmowie z GLOBENERGIA skutki wprowadzenia szkodliwych zapisów ocenia Mateusz Brandt, ekspert sektora energii elektrycznej oraz doradca energetyczny. W jego ocenie ustawa nie jest w żadnym obszarze korzystna, a najbardziej uderzy w segment sprzedaży energii i rynek cPPA w Polsce.

Podziel się
Prezydent podpisał ustawę o środkach nadzwyczajnych mających na celu ograniczenie wysokości cen energii elektrycznej oraz wsparciu niektórych odbiorców w 2023 roku. Zgodnie z ustawą cena maksymalna w wysokości 693 zł/MWh (gospodarstwa domowe) lub 785 zł/MWh (odbiorcy użyteczności publicznej i MŚP) obejmie energię zużytą od 1 grudnia 2022 do 31 grudnia 2023 roku. Ustawa ochraniając odbiorców energii jednocześnie uderza rykoszetem w rynek energii, w szczególności w segment sprzedaży.
Mateusz Brandt w komentarzu dla GLOBEnergia.pl podkreśla, że każdy konsument na rynku energii ma prawo swobodnego wyboru sprzedawcy energii elektrycznej, w dowolnym momencie w roku. Kluczem do sprawnej energetyki jest konkurencyjność. Polski rynek składa się trzech największych uczestników rynku energii, czyli wytwórców energii, dystrybutorów oraz sprzedawców. Istotnym elementem są też klienci. Dlaczego spółki obrotu są ważne? Ekspert wyjaśnia, że spółki sprzedaży są ostatnim elementem „krwioobiegu energetycznego”, czyli podmiotem, który idzie do klientów z ofertą. Jeśli nie, to klient kupuje energię objętą taryfą. Spółki obrotu powodują, że oferty są lepsze, ponieważ są to oferty pozacennikowe i pozataryfowe, dzięki czemu firmy mają dużo tańszą energię.
W jaki sposób ustawa uderza w spółki obrotu?
Ekspert wyjaśnia, że spółki obrotu i wytwarzania wypracowały w 2022 roku pewnego rodzaju zysk, co jest istotą działalności gospodarczej. Wszystkie podmioty działające na rynku energii, czyli jej wytwórcy używając praktycznie wszystkich źródeł, oprócz biometanu i biogazu rolniczego, muszą zrobić tzw. odpis na fundusz, określając w praktyce maksymalny poziom zysku. Jak podkreśla, zapomina się o elemencie, że w ostatnich latach spółki miały znaczne straty ze względu na pandemię COVID-19.
Spółki obrotu i wytwórcy muszą oddać marże powyżej 3 proc., co jest z jednej strony karygodne, bo pojawia się pytanie, na jakiej zasadzie to zostało określone. Środki zostają oddane do zarządcy rozliczeń, który daje nam własne pieniądze jako rekompensaty za ceny przewidziane w ustawie. Niektórzy już się śmieją, że ustawa nazywa się „samobilansującą”, ponieważ zysk zostaje zabrany spółkom obrotu, a następnie oddany z jakimś potrąceniem.
Wyjaśnia Mateusz Brandt
Zyski będą oddawane w porównaniu do cen referencyjnych przewidzianych w rozporządzeniu, którego jeszcze nie ma. Nieoficjalnie mówi się, że ma się pojawić dopiero 14 lutego 2023 roku, więc wtedy sprzedawcy dowiedzą się, ile będą stratni.
Ceny maksymalne są liczone do cen spotowych, co też jest obecnie wielką niewiadomą. Na 2022 roku 60 proc. kontraktów było opartych na tzw. stałych cenach (tzw. base), 15-16 proc. – na spocie. W tym momencie nie wiadomo, ile kontraktów zostanie zawartych w 2023 roku.
Jeżeli chcemy robić taką ustawę, to nie ma problemu. Natomiast pieniądze nie mogą pochodzić z zabierania komuś legalnie wypracowanego zysku. To nie jest państwo prawa, bo spółka w tym momencie, która została założona po to, żeby świadczyć usługę, osiąga zysk ograniczony ustawowo. Staje się de facto kozłem ofiarnym.
Mówi Mateusz Brandt
Rekompensaty mają sięgnąć rzędu koło 19 mld zł, czyli środków wziętych faktycznie od spółek wytwarzania i obrotu. W rzeczywistości, mając na uwadze tylko segment MŚP, będzie potrzebnych około 120-150 mld zł.
Brakuje więc trochę miliardów. Rozwiązaniem powinno być finansowanie jeden do jeden.
Sugeruje Brandt
Nadchodzi fala pozwów
Nasz komentator przewiduje, że podmioty działające na rynku energii będą kierowały pozwy w stronę rządu. Tych może być bardzo dużo.
Zbliżamy się do scenariusza rumuńskiego, gdzie została wdrożona jeszcze bardziej drastyczna ustawa. Tam praktycznie wszyscy wystąpili z roszczeniami, aby odzyskać pieniądze.
Zauważył Brandt
Uderzenie w rynek CPPA
Ustawa wpłynie też na rynek długoterminowych kontraktów na zakup zielonej energii elektrycznej, co może zablokować dekarbonizację przemysłu, ale też utrudnić polskim firmom dostęp do taniej energii elektrycznej. Po wprowadzeniu ustawy inwestorzy OZE już nie będą mogli sprzedać energii z instalacji OZE z zakładanym wcześniej zyskiem. Cena w wieloletnich kontraktach sięgających kilkunastu lat jest o wiele wyższa niż 785 zł/MWh przewidziane w ustawie.
Wytwórca w kontrakcie cPPA będzie musiał zwrócić nadprogramowy zysk. Nie będzie miał możliwości przeznaczenia ich na zakup energii w celu zbilansowania klienta, gdyż będą wpłacone do funduszu.
Wyjaśnił Mateusz Brandt
W efekcie cPPA mogą być rozwiązywane albo wytwórcy będą brali straty na siebie. Rynek jest już dosyć rozwinięty w Polsce, która jest jednym z nielicznych krajów, gdzie ten mechanizm spodobał się firmom. Obecnie jest zakontraktowanych około 400 MW mocy. Jak ocenia Brandt, rynek PPA cały czas się rozwija.
Jako praktyk branży mogę potwierdzić, że zainteresowanie PPA jest obecnie bardzo duże.
Powiedział Brandt
Rynek energii jest rynkiem wolnym
W ocenie komentatora, takie regulacje jak ustawa wprowadzająca maksymalne ceny energii elektrycznej nie jest potrzebna.
Rynek energii jest rynkiem wolnym, który był budowany ponad 20 lat. Od lipca 2007 roku każdy miał prawo swobodnego wyboru sprzedawcy, z którego oczywiście nie wszyscy korzystali, ale to nie jest wina odbiorców. Jest to zrzucanie winy na odpowiedzialnego przedsiębiorcę.
Powiedział Mateusz Brandt
Problemem jest fakt, że wiele podmiotów pozakładała już w budżetach na kolejny rok ceny w wysokości ponad 2000 zł/MWh.
Regulacje nie są konsultowane w branżą energetyczną
Branżę energetyczną zaczyna martwić niepewność regulacyjna, które pojawia się wraz z wprowadzanymi zmianami, niewystarczająco konsultowanymi z sektorem. Dotyczy to też ustawy zakładającej maksymalne ceny energii elektrycznej.
Konsultacje były zbyt krótkie. Od momentu ogłoszenia ustawy do momentu jej przyjęcia i podpisania przez prezydenta minęły ok. 3 tygodnie. To jest bardzo krótki czas. Należało tą ustawę zrobić nawet w okresie wakacyjnym i dać 2-3 miesiące, żeby ją przedyskutować. Pytano spółki o poziom maksymalnej ceny. Wskazywały więcej niż 785 zł, oczywiście bez VATU i akcyzy.
Mówi Mateusz Brandt
Rynek umarł zanim ustawa weszła w życie
Nasz rozmówca zauważa, że rynek energii w praktyce został mocno ograniczony jeszcze przed wejściem w życie ustawy. Zamarł handel na TGE, gdyż nie ma ofert dla dużych firm, bo żadna spółka obrotu nie chce być stratna. Kolejnym czynnikiem jest plan rządu w zakresie zniesienia obligo. Przyszły obraz polskiego rynku energii elektrycznej nie wygląda optymistycznie, gdyż istotne będzie, ile spółek obrotu utrzyma działalność.
Jeśli zostanie ok. dziesięć spółek obrotu, to będziemy mieć do czynienia ze znacznym ograniczeniem rynku. Poniżej siedmiu, ośmiu to jest wprost zamarcie rynku. Może być opcja, że firmy będą tylko wypowiadać część umów i później „wracać do gry”.
Wyjaśnia Mateusz Brandt
Brandt przewiduje, że niebawem powinniśmy spodziewać się nowelizacji ustawy, ze względu na fakt, że dopiero po wprowadzeniu rząd dostrzeże skutki wprowadzenia nowych regulacji. Jest bardzo dużych rzeczy do uściślenia. Takich wątpliwości ekspert naliczył ponad 30 i jak wskazuje, w rozmowach z branżą energetyczną, co chwilę pojawiają się kolejne.
Mam cichą nadzieję, że przed nowelizacją rząd usiądzie w listopadzie ze spółkami obrotu, wysłucha je, a pomysły zaimplementuje. Jeśli tego nie zrobi, to właściwie nikt nie będzie wiedział, jak rynek energii będzie wyglądał.
Stwierdził Mateusz Brandt