AI i koparki kryptowalut już teraz wyżerają większość prądu

Zdjęcie autora: Redakcja GLOBEnergia

Redakcja GLOBEnergia

Niektórzy z nas mają w zwyczaju po rozmowie z chatbotem napisać grzeczne „dziękuję”. Miłe? Owszem. Ale nawet to podziękowanie pochłania energię. A jeśli rozmowa odbywa się na serwerach wyspecjalizowanych w trenowaniu i obsłudze AI, to koszt energetyczny jest znacznie większy, niż nam się wydaje. Co gorsze, to najbiedniejsi płacą za nasze rozmowy z AI.

  • W Etiopii prawie 80% gospodarstw nie ma stałego dostępu do prądu, a ⅓ jego produkcji idzie na kryptowaluty.
  • Skutkiem są przerwy w dostawach energii i spowolnienie rozwoju gospodarki.
  • W USA Google zgodził się ograniczać pobór prądu AI w szczycie zapotrzebowania.

Biedni oddają prąd koparkom i serwerom?

Dziś sztuczna inteligencja wciąga w swoje tryby nie tylko dane, ale i megawaty – i to w ilościach, które w biedniejszych krajach mogą pochłaniać znaczną część całkowitej generacji energii elektrycznej. W bogatszych państwach z kolei giganci technologiczni zobowiązują się do ograniczenia poboru prądu w godzinach szczytowego zapotrzebowania.

Historia, którą jeszcze niedawno pisał przemysł energochłonny, dziś powtarza się w świecie danych. Bloomberg przypomina, że w Etiopii – jednym z najbiedniejszych krajów świata – prawie 80% gospodarstw domowych wciąż nie ma stałego dostępu do energii. W tym samym czasie około jednej trzeciej tamtejszej generacji prądu trafia do kopalni kryptowalut.

Podobne scenariusze dzieją się w Bhutanie, Laosie czy Gruzji, gdzie energochłonne centra danych i koparki kryptowalut potrafią zużyć więcej prądu niż gospodarstwa domowe czy przemysł ciężki. W efekcie mieszkańcy odczuwają przerwy w dostawach energii, a gospodarka – hamowanie rozwoju. Tymczasem Europejczycy często prowadzą konwersację z asystentem AI o niczym, nie zdając sobie sprawy z problemów jakie przez to spotykają ludzi na kontynencie obok.

Kiedy boom na kryptowaluty powoli przygasa, na jego miejsce wchodzi AI w wydaniu „hyperscale” – gigantyczne centra danych trenujące modele językowe czy obsługujące miliardy zapytań dziennie. Według danych IEA do 2030 r. zużycie energii przez centra danych na świecie może wzrosnąć ponad dwukrotnie, do ok. 945 TWh rocznie. 

USA: kontrakty na ograniczanie zużycia w szczycie

Presja na sieci jest tak duża, że Google właśnie podpisał pierwsze w historii formalne porozumienia z amerykańskimi dostawcami energii. Chodzi o ograniczanie pracy centrów danych w momentach największego zapotrzebowania na prąd.

To mechanizm znany dotąd głównie z przemysłu ciężkiego czy górnictwa kryptowalut, nazywany „demand response”. Pozwala to uniknąć budowy dodatkowych elektrowni, stabilizuje system, a w zamian firmy mogą liczyć na ulgi lub płatności od operatorów sieci. Nic tutaj nie jest przypadkowe – amerykański Departament Energii ostrzega, że już w 2028 r. serwerownie mogą pożerać od 6,7 do nawet 12% całkowitego krajowego zużycia prądu. To jakby kilka dużych stanów zasilało wyłącznie serwery AI – bez żadnego innego odbiorcy.

Kto zapłaci rachunek za cyfrową rewolucję?

W Europie zjawisko też nabiera tempa. Irlandia, Holandia czy Niemcy wprowadzają ograniczenia dla nowych hyperscale data center – od wymogu własnych źródeł zasilania, po kryteria efektywności i warunki przyłączeń. W Wielkiej Brytanii i Niemczech rośnie presja, by koszty rozbudowy sieci pokrywali inwestorzy, a nie wszyscy odbiorcy w rachunkach za prąd.

Na razie w biednych krajach to mieszkańcy oddają swój prąd w ręce serwerów, tracąc szansę na rozwój. Z drugiej strony, te wszystkie udogodnienia dla Europejczyków też nie są całkiem darmowe. Rachunek może przyjść w formie wyższych opłat sieciowych, inwestycji w drogie moce dyspozycyjne czy potrzebie rozbudowy sieci przesyłowej. A przecież te wszystkie inwestycje i tak końcowo są fundowane z portfela klasy średniej. I to nawet jeżeli końcowo z nowego połączenia sieciowego będzie korzystał najbogatszy na świecie gigant informatyczny.

Źródła: bloomberg, DOE, IEA, reuters.