Drill, baby, drill vs atomowy renesans – jaka jest przyszłość amerykańskiej energetyki?

Zdjęcie autora: Maciej Bartusik

Maciej Bartusik

redaktor GLOBENERGIA

Jeśli wierzyć zapowiedziom przedwyborczym Donalda Trumpa amerykański przemysł naftowy może już wkrótce czekać absolutny renesans. Prezydent chce zwiększyć wydobycie i rozwinąć tę branżę. Eksperci wskazują jednak, że może nie być to takie proste, a na horyzoncie pojawia się nowy pretendent do grania pierwszych skrzypiec w amerykańskiej energetyce – atom. Jak może się to skończyć?

  • Donald Trump planuje ponowne ożywienie amerykańskiego sektora naftowego poprzez zniesienie regulacji, jednak firmy wydobywcze są ostrożne i niechętnie inwestują w drogie wydobycie przy niskich cenach ropy.
  • Tymczasem sektor jądrowy przeżywa odrodzenie – w USA wskrzeszane są zamknięte elektrownie atomowe, co ma zaspokoić rosnące zapotrzebowanie na energię, zwłaszcza w kontekście rozwoju AI i centrów danych.
  • Przyszłość amerykańskiej energetyki pozostaje niepewna, a rywalizacja między paliwami kopalnymi, OZE i atomem będzie kształtować strategię energetyczną kraju w nadchodzących latach.

“Wierć, kochanie, wierć”, czyli naftowy pokaz buntu

Słowa  “Drill, baby, drill” pierwszy raz padły podczas konwencji Partii Republikańskiej w 2008 roku z ust Michaela Steele’a. Słowa można przetłumaczyć na “Wierć, kochanie, wierć”, był to slogan Republikanów, mający wykazać poparcie dla rozwoju amerykańskiego przemysłu wydobywczego. Donald Trump podczas ostatniej kampanii prezydenckiej postanowił wrócić do tego hasła sprzed lat. Słowa “drill, baby, drill” wielokrotnie padały z ust kandydata podczas jego wieców wyborczych.

Za hasłem tym kryły się zapowiedzi Trumpa, dotyczące “uwolnienia amerykańskiej energii””. Prezydent miał zwiększyć wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego poprzez zniesienie licznych regulacji związanych z ochroną klimatu i ograniczeniem emisji gazów cieplarnianych. Prezydent już zdążył podpisać kilka rozporządzeń wykonawczych, które mają uczynić działalność koncernów wydobywczych łatwiejszą. Warto podkreślić, że dokumenty te same w sobie nie stanowią obowiązującego prawa, a nim odpowiednie regulacje wejdą w życie minie jeszcze sporo czasu.

Trump ponadto zdążył już wycofać USA z porozumienia paryskiego – proklimatycznej koalicji, zrzeszającej niemal wszystkie kraje świata. Co ciekawe zrobił to drugi raz – poprzednio Stany wyszły z porozumienia na początku pierwszej kadencji Trumpa, Joe Biden cofnął potem tę decyzję.

Polityka energetyczna Trumpa zdaje się opierać na dwóch głównych filarach. Po pierwsze ekstensywne wydobycie ropy i gazu ma obniżyć ceny energii i tym samym powstrzymać wzrost inflacji, z efekcie zwiększając jakość życia Amerykanów. Po drugie mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju pokazem buntu – zgodnie z narracją Trumpa proklimatyczne regulacje niszczą amerykańską branżę wydobywczą, a pozbycie się ich pozwoli w pełni uwolnić potencjał tego sektora. Czy jednak na pewno?

Trump chce uwolnić amerykańską energią, branża naftowa stawia ostrożne kroki

Podczas rządów Bidena sektor wydobywczy w USA zanotował rekordowe zyski, co jednak prawdopodobnie nie było skutkiem polityki prezydenta, a efektem odbicia gospodarczego po pandemii koronawirusa. Jak już wspomnieliśmy wyżej, Trump rozpoczął swoją prezydenturę od podpisania kilku rozporządzeń, mających ułatwić funkcjonowanie branży naftowej i gazowej, wdrażając tym samym w życie politykę “Drill, baby drill”.

Może się jednak okazać że w walce o większe wydobycie kopalin w USA największym wrogiem Trumpa nie będą wcale proklimatyczne regulacje, a… sama branża wydobywcza. Jak czytamy w New York Timesie, firmy z sektora naftowego i gazowego będą w najbliższym czasie skupione raczej na oszczędzaniu środków, niż wydawaniu ich na kosztowne wydobycie paliw. Dlaczego? Koszty produkcji w USA osiągają w ostatnim czasie niemal rekordowo wysokie poziomy i dopóki nie spadną, koncerny naftowe będą starały się oszczędzać.

Do tego pierwsze ruchy polityczne Trumpa doprowadziły w ostatnich dniach do spadku ceny ropy do poziomu poniżej 73 dolarów za baryłkę, co sprawiło, że amerykańskie firmy z sektora nafty i gazu straciły ok. 3% swojej wartości. Trump chce spadku ceny paliw, ale przedsiębiorstwa z branży wydobywczej nie będą inwestować w ekstensywne wydobycie dopóki nie będzie się im to opłacało. A będzie się im to opłacało dopiero wtedy, kiedy ceny ropy wzrosną. Mamy tu do czynienia z błędnym kołem, w którym każda ze stron chce czegoś nieco innego.

Co przyniesie przyszłość dla nafty i gazu w USA?

Josh Young, szef funduszu inwestycyjnego Bison Interests, podczas swojego wywiadu dla CNBS News przyznał, że Trump z jednej strony w myśl zasady “wierć, kochanie, wierć” chce zachęcać amerykańskie firmy z branży wydobywczej do zwiększenia ilości wydobywanej ropy i gazu, z drugiej zaś wzywa do bardziej intensywnego wydobycie również kraje OPEC, zwłasza Arabię Saudyjską. Zdaniem Younga te dwie taktyki wzajemnie się wykluczają, a osiągnięcie niezależności energetycznej i stabilizacji cen dzięki importowi się nie powiedzie.

Czy to oznacza, że polityka energetyczna Trumpa jest skazana na porażkę? Niekoniecznie – jak podkreśla w wypowiedzi dla New York Timesa Ron Gusek, prezes działającej w branży naftowej firmy Liberty Energy, wśród przedsiębiorców widać dużo pozytywnej energii. Jednocześnie podkreśla, że jest jeszcze zbyt wcześnie aby stwierdzić, czy tendencja ta przepoczwarzy się w większe pozytywne zmiany dla branży.

Atomowy tytan budzi się ze snu

Wobec wycofania wsparcia dla OZE i nieśmiałości firm z sektora nafty i gazu, na placu boju amerykańskiej energetyki powoli wzrasta nowy czempion – atom. Oczywiście elektrownie atomowe w USA wciąż mają się dobrze i przez ostatnie czterdzieści lat odpowiadały za 15-21% produkcji energii w tym kraju. Ostatnie kilkanaście lat to jednak powolna stagnacja w tym sektorze. Amerykanie nie tyle odeszli od atomu, co po prostu przestali rozwijać go na taką skalę jak wcześniej. Od końca lat 90. do 2016 roku nie wprowadzono żadnych nowych mocy w atomie, a niektóre bloki były wygaszane, głównie ze względu na brak opłacalności po stronie właścicieli czy inwestorów. Niektóre, jak elektrownia Three Mile Island, zamknięto z powodu problemów technicznych.

Teraz jednak atom zdaje się wracać do łask w amerykańskiej energetyce. W jednym z poprzednich numerów naszego miesięcznika pisaliśmy o olbrzymim wzroście zapotrzebowania na energię, spowodowanym rozwojem sektora sztucznej inteligencji. Centra danych, na których pracy opiera się działanie zaawansowanych modeli językowych sztucznej inteligencji, powodują olbrzymie zapotrzebowanie na energię i to 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Czy zapotrzebowanie to wypełni czekająca na spadek kosztów produkcji branża naftowa i gazowa? A może sektor OZE, który oprócz potencjału cięższych czasów w związku z prezydenturą Trumpa ma problem z pogodozależnością? W obliczu takiej, a nie innej sytuacji atom wydaje się najlepszym rozwiązaniem.

Elektrownie jądrowe odpowiedzią na rosnące zapotrzebowanie?

Elektrownie jądrowe są w stanie produkować energię praktycznie bez przerwy, są wyjątkowo wydajne i do tego nie emitują gazów cieplarnianych w procesie spalania. Czy atom stanie się dominującym źródłem energii w USA? To raczej mało prawdopodobne – gaz ziemny to aktualnie ponad 40% tamtejszego miksu energetycznego, wzrost z poziomu ok. 20% zajął temu źródłu 20 lat. Być może za dwie dekady energetyka nuklearna będzie w stanie dać nam podobne osiągi, chociaż biorąc pod uwagę jak kosztowny i długotrwały jest jej rozwój, prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest raczej małe.

Wszystko jednak wskazuje na to, że znaczenie atomu będzie w najbliższych latach rosnąć. Konsumpcja energii elektrycznej rośnie z roku na rok, a gwałtowny rozwój AI w ostatnich latach tylko ten wzrost przyspieszył. Amerykańska energetyka będzie potrzebowała nowych mocy, a już teraz wiemy, że atom te moce da i to niekoniecznie w formie nowych atomowych bloków. Końcówka zeszłego roku to ogłoszenie przez Microsoft inwestycji we wspomnianą już elektrownie Three Mile Island. Obiekt ma zostać uruchomiony ponownie by zasilić centra danych energetycznego giganta.

W międzyczasie ogłoszono również wskrzeszenie elektrowni jądrowej Palisades w stanie Michigan, zamkniętej w 2022 roku. Ostatnie dni to kolejna tego typu wiadomość – firma NextEra Energy złożyła do federalnej Komisji Dozoru Jądrowego wniosek o wydanie wstępnych decyzji dotyczących reaktywacji elektrowni Duane Arnold w Iowa, która zakończyła produkcję energii w 2020 roku. Wspomniane wyżej trzy obiekty będą pierwszymi na świecie elektrowniami jądrowymi uruchomionymi po wcześniejszym zamknięciu.

Jakie są perspektywy?

Kto wygra walkę o dominację w amerykańskiej energetyce? Stare, choć dla planety niekoniecznie dobre, paliwa kopalne, które mimo pozornych zachęt ze strony administracji Trumpa uparcie nie chcą uwolnić potencjału ze względu na niski potencjał zysku? Odnawialne źródła, które w ciągu najbliższej kadencji przeżyją trudniejszy okres przez podejście sceptycznego wobec nich prezydenta? A może nuklearny gigant, który przez wiele lat czekał w stagnacji, by powrócić w momencie największej potrzeby?

Każdy z tych sektorów ma swoje problemy, ciężko też stwierdzić, jakie długofalowe konsekwencje będą miały decyzje podejmowane pod tym względem przez Trumpa. Jedno jest pewne – najbliższe lata to dużo zmian w amerykańskiej energetyce, które warto będzie śledzić nie tylko ze względu na ich wpływ na rynki światowe, ale też jako przykład w kwestii podejmowania decyzji, zarówno tych złych, jak i dobrych.

Źródła: washingtonexaminer.com, nytimes.com, ourworldindata.org, reneweconomy.com.au